niedziela, 6 lipca 2014

Naprzeciw Demonowi - Rozdział 2

Co czeka nas po śmierci? Czy miejsce w które trafiamy po życiu jest dobre czy wręcz przeciwne? A może trzeba dążyć do zbawienia Bożego? Już się w tym plącze...


Czarnowłosy młodzieniec spojrzał na gazetę i zamieszczony w niej na pierwszej stronie ważny komunikat. Wczoraj o godzinie 20:45 na obrzeżach Brooklynu staruszka, która wybrała się na spacer z psem, znalazła zmasakrowane ciało mężczyzny bez głowy. Był pewny, że to sprawka demonów. Nikt inny nie przyczynił by się do tak okrutnej zbrodni. Tykanie zegara ściennego zaczynało być nurzące, a piski dzieci z sąsiedniego domu denerwujące.
   Gabriel wstał od stołu i podszedł do okna, zwracając oczy ku górze. Przyglądał się kłębiastym chmurkom, sunącym po niebie. Dla Gabriela były one jedynie ozdobą, która prezentowała się nienagannie na błękitnym tle.
    Ciszę w domu przerwał dźwięk piosenki "In The End" zespołu Black Veil Brides. Nastolatek przerwał oględziny sklepienia niebieskiego i ruszył do przedpokoju w którym znajdował się jego biały NEXSUS.
- Halo? - był niemal pewny, że to Luhan. Nikt inny nie dzwoniłby do niego o dziesiątej rano. Lecz poza cichym warkotem po drugiej stronie, nic nie usłyszał. Wiatr po drugiej stronie obijał się o aparat, tworząc dziwną atmosferę do której Gabriel bynajmniej nie był przyzwyczajony. Odsunął komórkę od ucha i spojrzał na wyświetlacz. Tak jak przypuszczał. Na ekranie widniało dobrze znane imię i nazwisko. Luhan Jung. Czyżby stroił sobie głupie żarty?
- Luhan... źle się czuję i jakoś za specjalnie skłonny do żartów nie jestem, więc mów po co dzwonisz.- odparł z rozdrażnieniem. Żarty przez telefon nie były w stylu blondyna, ale Gabriel był napełniony złymi obawami, żeby obmyśleć takową kwestie. Po drugiej stronie nastała kompletna cisza. Kardashian zaczął się nawet zastanawiać czy to po prostu nie jest zwarcie połączeniowe. W momencie, gdy chciał wcisnąć czerwoną słuchawkę dziki wrzask, podobny do tych z horrorów, wydobył się z aparatu. Nastolatek z krzykiem upuścił telefon, tracąc przy tym równowagę przez co wylądował tyłkiem na zimnej posadzce. Na wyświetlaczu widniał duży napis "połączenie zakończone".
   Serce dudniło mu w piersi, obijając się boleśnie o klatkę piersiową. Krew bulgotała w uszach, sprawiając, że w jednej chwili poczuł jak żołądek podchodzi mu do gardła. Podniósł się na równe nogi i szybko runął w stronę łazienki. Zwrócił wszystko co zjadł na śniadanie, spuścił wodę i dokładnie opłukał jamę ustną pod bieżącą wodą. Podniósł wzrok, który utkwił w swoim lustrzanym odbiciu. Twarz miał bladą jak biała kartka papieru, a oczy wyrażały czysty strach.
- To jakieś szaleństwo.- mruknął do siebie nim ponownie odezwał się jego telefon. Na chwiejnych nogach ruszył w stronę przedpokoju. Czuł się, jakby szedł na ścięcie głowy. Nie rozumiał swojego wewnętrznego strachu. Przecież to tylko telefon, a on zachowuję się tak jak kobieta, która widzi pająka. Niedorzeczne.
    Podniósł urządzenie i spojrzał na połączenie. Luhan Jung.
- H... halo? - głos zadrżał mu nieznacznie, a ręce trzęsły się jak galareta.
= Gabriel? Coś nam przedtem przerwało połączenie. Pewnie zasięgu nie miałem czy coś w tym stylu. Żyjesz tam? - odetchnął z ulgą, gdy usłyszał głos swojego przyjaciela, a nie posapywanie rozwścieczonego zwierza.
- Tak. Po co dzwonisz?
= Chciałem się dopytać czy idziesz ze mną na ten nowy film co wyszedł w kinach. Horror. Zwie się bodajże Diabelskie Nasienie.- wyjaśnił z udawanym opanowaniem. W rzeczywistości był podekscytowany jak dziecko, które dostało swoją wymarzoną zabawkę.
- Uh... A o której godzinie?
= O jedenastej.
- Rano?!
= Nie. Zwariowałeś? Wieczorem.
- Aha. No chyba, że tak. Okey. Pa.- poinformował i rozłączył się z przyjacielem.



††††††††††


 Po zakończeniu rozmowy z Gabrielem, klikną na ikonkę z imieniem i nazwiskiem Alex Guerrier. Miał skontaktować się z nim wczoraj, jednak kompletnie wyleciało mu to z głowy. Po kilku sygnałach w słuchawce odezwał się zachrypnięty i przesączony wilgocią głos chłopaka.
= Tak?
- Hejka Alex. Słuchaj przepraszam, że wczoraj nie zadzwoniłem, ale... Alex? Coś się stało? - zapytał, gdy usłyszał cichy szloch po drugiej stronie.
= Zabrali go. Rozumiesz? Zabrali go gnoje! -  emocje, które skrywał wypłynęły z niego dokładnie tak, jak z powietrze z przebitego baloniku. Gdy przeczytał list, który jasno mówił, że Andrej został schwytany i umiejscowiony w psychiatryku ogarnął go gniew jaki następnie przekształcił się w przygnębienie. Kochał blondyna nad życie mimo, iż ojciec uczył go, że miłość jest zgubna. Posiada odurzająco słodkawo-stęchły zapach i wabi niczym piękne syreny. Jednak każdego te uczucie dopada. Można uciec na koniec świata, a ona i tak obejmie cię w momencie, kiedy będziesz na mniej się spodziewał.
- Ale kto? Uspokój się i wytłumacz mi wszystko, dobrze? - czuł się winny, że nie pomógł przyjacielowi już dnia wcześniejszego. Jakby zadzwonił do niego na czas, być może Alex nie był by tak załamany. Usłyszał jak chłopak bierze głęboki oddech, żeby uspokoić się w ten minimalny sposób.
= Przychodzę do domu jak zawsze po pracy. Andrej zazwyczaj czekał na mnie w kuchni z gorącą herbatą i z tym swoim anielskim uśmiecham na ustach. Jednakże tym razem na mnie nie czekał. Szukałem go po całym mieszkaniu, a on przepadł. Rozpłynął się w powietrzu. Napisałem do ciebie SMS-a, żebyś do mnie zadzwonił za godzinę gdyż byłem zajęty w tamtym momencie. Dopiero po kilku minutach wpadłem na pomysł, żeby zobaczyć skrzynkę. Miałem wiele wrogów w końcu jestem płatnym mordercą, więc pomyślałem, że Andrej mógł zostać porwany. Okazało się, że został przeniesiony do psychiatryka. Rozumiesz?! Andrej przebywa w psychiatryku! Przecież on nie jest chory umysłowo. Nawet nie wiem dlaczego tam się znalazł! - krzyknął rozpaczliwie nie przejmując się, że emocje które zawsze starał się skrywać w głębi swojego umysłu i serca wypływają na powierzchnie niczym rwąca rzeka.
     Luhan zaniemówił. W psychiatryku? Jak to możliwe, że w tak szybkim czasie przenieśli Cheise do ośrodka dla wariatów? Przecież trzeba stwierdzić czy dana osoba jest walnięta.
- Uspokój się Alex i posłuchaj mnie uważnie. Czy coś jeszcze było napisane w tym liście?
= Tak. Mam przyjechać do tego psychiatryka dziś o pierwszej po południu. Będą czekać.- wyjaśnił z wyraźnie słyszalną obojętnością.
- To dlaczego ryczysz? Myślałem, że nie lubisz ukazywać swoich uczuć, gdy to jest niepotrzebne. Zwłaszcza, że wszystko można wyjaśnić i dowiedzieć się prawdy o co chodzi. Więc ruszaj dupę w troki i nie denerwuj ludzi. Jak widzę co miłość potrafi zrobić z człowiekiem to dochodzę do wniosku, że nie chcę się zakochiwać. Masz dokładny adres?
= Bo nie lubię. Jednak jeżeli chodzi o Andreja, to nie myślę racjonalnie. Musimy pojechać do górnej części zwanej Upper. To dwie godziny stąd.- wyjaśnił uspokajając się powoli.
- To na co czekamy? Ruszajmy.
 
 
 
††††††††††
 
 
Na miejsce zajechali za piętnaście pierwsza. Wysiedli z czarnego BMW i ruszyli wyłożonym kamykami chodnikiem. Jung rozejrzał się dokładnie po okolicy. Psychiatryk był pokaźnych rozmiarów. Pomalowany na zgniły zieleń w jakiś sposób emanował grozą i odpychał mieszkańców jak i odwiedzjących. Mimo wszystko, Luhan stwierdził, iż woli oglądać budynek za dnia niż po zmroku. Jednakże szpital miał też te dobre oblicza. Mógł pochwalić się ładnym, zadbanym ogrodem z fontanną na środku. Niestety. Był to jedyny plus w całym otoczeniu.
     Weszli przez wielkie metalowe drzwi, które pod naciskiem ciężaru jęknęły przerażająco. Uderzył w nich zapach lekarstw, wody utlenionej i coś na wzór środków do czyszczenia. Panował tutaj chłód w porównaniu z temperaturą na dworze. Wszystkie ściany pomalowane zostały na biało, a podłoga wyłożona szarawymi kafelkami. Nie było ani jednego obrazu. Jedynie parę okien dodawało temu miejscu coś na kształt przyzwoitości.
      Podeszli do recepcji. Za biurkiem siedziała przystojna kobieta w wieku na oko, czterdziestu. Włosy miała ciemnego koloru, ścięte w tak zwaną "bombkę". Rysy twarzy miała surowe, a oczy zimne niczym lód. Luhana przeszedł dreszcz. Czy wszystko w tym miejscu będzie go przyprawiało o palpitacje serca?
- Dzień dobry. Byłem umówiony na spotkanie z panem Pattersonem.
- Nazywa się pan...
- Alex. Alex Guerrier.- kobiecina spojrzała do komputera, poklikała coś na klawiaturze i zwróciła swoje surowe spojrzenie na twarz mężczyzny.
- W rzeczy samej. Proszę przejść przez ten korytarz, a następnie skręcić w prawo. Minął panowie stołówkę, skręcą w lewo i będą panowie na miejscu.- wyjaśniła, uśmiechając się krzywo i jakby nigdy nic zajęła się swoją dotychczasowa pracą.
       Alex kiwnął głową do Junga i skierowali się we wskazane miejsce.
- Aż mnie ciarki przechodzą na widok tego miejsca. Ty widziałeś tą babę w recepcji? Brrr. Czuje się jak w jakimś horrorze.- mruknął blondyn, robiąc zniesmaczoną minę. Starszy musiał się z nim zgodzić. On sam nie czuł się za swojo w tym otoczeniu.- A tak w ogóle... Czemu płakałeś? - pochwycił młodszy wlepiając w niego swoje wielkie, jelenie oczka.
- Bo... Bo się martwiłem o Andreja. Jak kogoś kochasz, to się o tą osobę martwisz. Nie chcesz, żeby tego kogoś przytrafiło coś złego. Zresztą jesteś jeszcze młody, więc nie zrozumiesz.- machnął ręką, jakby odganiał jakąś wybitnie natrętną muchę i przełknął ślinę zalegającą w jego ustach już od dobrych paru minut.
- Jesteś starszy tylko o pięć lat, więc nie przeginaj sobie. I rozumiem. Po prostu jeszcze nie doznałem uczucia miłości.- mruknął, spłoszony jak sarenka w lesie.
- Mógłbym być twoim starszym bratem. Na ciebie wkrótce też przyjdzie czas. Musisz po prostu poczekać. Miłość nie przychodzi do ciebie z dnia na dzień. Sam wiesz jak ja się poznałem z Andrejem. Mieliśmy ten sam cel. Zlikwidować demona. Na początku strasznie się kłóciliśmy i nie współpracowaliśmy. Chcieliśmy udowodnić kto jest lepszy. Nawet nie wiedziałem kiedy z wrogów staliśmy się kochankami. Mówiliśmy, że to tylko seks i nic więcej nie może z tego wyniknąć. Nie udało się. I z tego się cieszę.- na jego ustach błądził radosny uśmiech. Tak bardzo uwielbiany przez jego chłopaka.
- To brzmi jak tania historia romantyczna. Wiesz. Oglądałem ostatnio taki film akcji, gdzie  była babka co miała zlecenie zabić takiego mafiosa. Okazało się, że takie zlecenie dostał również taki koleś co moim zdaniem wyglądał jak sardynka. Ale mniejsza o to. Film mniej więcej taki sam, jak wasz przypadek.- wytłumaczył jak Lord Voldemord.
       Przechodzili właśnie obok stołówki, gdy do ich uszu dobiegł znajomy głos.
- Weź się gościu odwal. To moje miejsce! - oboje popatrzyli na siebie w szoku by po chwili otworzyć drzwi do pomieszczenia w którym wszyscy pacjenci przebywali, konsumując swoje posiłki. Rozejrzeli się po całej sali, wzrokiem szukając żółtej czupryny.
- Alex? - mężczyzna o tym imieniu odwrócił się w prawą stronę. Przed nim stał chłopak o anielskim wyglądzie. W tym momencie wyglądał jak porcelanowa laleczka, która pod dotknięciem może się stłuc. Był taki piękny.
- Andrej.- wyszeptał z ulgą i podbiegł do kochanka, przytulając go do siebie i całując w obojczyk.
- Jednak przyszedłeś.
- Oczywiście, że przyszedłem wariacie.
- Wesz... To stwierdzenie nie było trafne zważywszy na to, gdzie teraz się znajduję.- powiedział z irytacją. Odsunął się od ukochanego i złożył na jego ustach przelotny pocałunek.
- Wiecie... Nie zachowujecie się jak płatni mordercy. Słodzicie, a pragnę zauważyć, że znajdujecie się w PSYCHIATRYKU.- podkreślił dogłębnie ostatnie zdanie Jung. 
- Mówiłem ci już, że...
- Tak, tak. Miłość zmienia ludzi. Ciągle ta sama śpiewka. Boże.- przewrócił oczami, zaplatając łapki na klatce piersiowej.
- Chłopaki...- Cheise skinął w przeciwną stronę. Jak na komendę odwrócili się w tamtym kierunku. W ich stronę zmierzał wysoki mężczyzna z kozią bródką i wąsami jakie posiadają najczęściej alfonsi. Stanął przed nimi i przyjrzał się z zaciekawieniem Andrejowi, który tulił się do ramienia Alexa.
- Witam. Z tego co wiem mieliście przyjść do mojego gabinetu, a nie na stołówkę, zgadza się? Przejdźmy, więc do gabinetu.- wskazał dłonią na drzwi od stołówki.
- Andrej idzie z nami. Nie jest wariatem.- warknął Guerrier. Nie zostawi tutaj swojego chłopaka. Nie w tak paskudnym miejscu jak to.
- O tym chciałem z panem porozmawiać.
 
 
 
††††††††††
 
 
W gabinecie dało się czuć swąd dymu papierosowego. Luhan na ten zapach skrzywił się niemiłosiernie. Nienawidził papierosów.
- Proszę usiąść.- wskazał dłonią brązową kanapę, mężczyzna w szarym garniturze.
- Więc? - tak bardzo chciał już stąd wyjść. Wprawdzie nikt go nie zapraszał, ale musiał towarzyszyć przyjacielowi. Czuł się w obowiązku.
- Mam nadzieję, że nie będzie panom przeszkadzało, iż sobie zapalę? - wziął papierosa między wargi spoglądając z wyczekiwaniem na chłopaków.
- Jeżeli się pan podzieli, to nie.- powiedział Alex. Mężczyzna w szarym garniturze roześmiał się donośnie.
- Zaczynam cię lubić młody człowieku.- rzucił Guerrierowi paczkę L&M oraz zapalniczkę.
- Ja zacznę pana lubić, gdy wypuści pan mojego chłopaka.- przekazał, wydmuchując śmierdzący dym z płuc.
- Ja przepraszam, ale muszę wyjść.- wymruczał Luhan i łapiąc się za nos wyszedł z gabinetu. Został odprowadzony zdziwionym spojrzeniem pana w szarym garniturze.
- A temu co?
- Nie lubi zapachu papierosów. Mdli go od tego.
- Rozumiem.- skinał głową i siadł za mahoniowym biurkiem. Sięgnął po jakieś dokumenty, kładąc je przed sobą.- To jest karta Andreja Cheise. Jestem wielce zdziwiony, gdyż ten chłopak nigdy nie sprawiał problemów. Pracuję w dobrej firmie, jego rodzice także. Nie jest chory na serce bądź coś innego co mogłoby wyjaśnić jego dziwne zachowanie, dlatego byłem zdziwiony, gdy przyprowadzili go do mnie. Ale rozumie pan... Nie na co dzień słyszy się od normalnego człowieka, że są tu demony i trzeba na nie uważać inaczej was zabiją, prawda? - odchylił się do tyłu na krześle, ręce dając za głowę. Alex rzucił przelotnie spojrzenie kochankowi. Tego się nie spodziewał. Przecież jasno wszystko było wytłumaczone, że mają trzymać język za zębami.
- Ale sam pan mówił, że jest normalny. Więc czemu go tutaj trzymacie? Przecież przy tych krzykach i napadach innych pacjentów dopiero można oszaleć.
- To racja. Cóż... Demony... To dosyć niebezpieczny temat, prawda? - zadał pytanie Patterson. Spoglądał swoimi świńskimi oczkami w stronę farbowańca.
      Andrej poruszył się niespokojnie na kanapie. Niepokój go zjadał od środka. A co jeśli będzie musiał tu zostać? Bez Alexa?
- Jestem ateistą, więc nie wierze w takie brednie. Po za tym... Nie przyszedłem tutaj na towarzyską pogawędkę, a po to by odebrać stąd Andreja.- wytłumaczył, gasząc niedopałek o szklaną zapalniczkę.
- Wypuściłbym go... Ale prawo inaczej nakazuje.- poinformował i wstał od biurka.
- Jakie prawo?! - krzyknął oburzony. Nie ma zamiaru zostawić w tym chlewie swojego kochanka! Toż to absurd!
       Pan w szarym garniturze nie zwrócił najmniejszej uwagi na wybuch Guerriera. Przypatrywał się Cheise, intensywnie nad czymś myśląc.
- Będę go mógł wypuścić, lecz dopiero za tydzień.- wyjaśnił nonszalancko.
- Co?! Pan zwariował już do reszty?! Nie pozwolę na to! - ryknął i walnął otwartą dłonią o blat stołu.
- I po co te nerwy? Wypuściłbym go wcześniej, ale chcę się mu jeszcze przyjrzeć. Jeśli faktycznie będzie w porządku to możliwe, że wypuszczę go wcześniej. Zadzwonię do pana, gdy to się stanie.- przekazał, podchodząc do Alexa i wyciągnął w jego stronie dłoń. Morderca spojrzał to na niego, to na rękę. Westchnął głośno.
- Niech pan obieca, że stanie się to wcześniej niż tydzień.- mruknął i uścisnął kończynę górną.
- Ma pan to jak w banku.- uśmiechnął się szeroko.
 
 
 
 
††††††††††
 
 
- Więc mówisz, że Andrej wylądował w psychiatryku? - ugryzł kawałek kebaba i spojrzał na zegarek na nadgarstku.- Zgadnij, która godzina lamusie.
- No. Już ci mówiłem głąbie. Eeee... Dwunasta? - napił się coli. Uwielbiał takie wypady do kina, które kończyły się najczęściej właśnie w taki sposób jak teraz.
- Dokładniej do 23:45. Chcesz gryza? - Luhan przyjrzał się podejrzliwie kebabowi jakby doszukiwał się jakiegoś robaka lub czegoś gorszego. W ostateczności wzruszył ramiona i wyszarpnął przekąskę Gabrielowi zajadając się nią w najlepsze.
- Ej. To była moja kolacja debilu! - krzyknął i uderzył Junga w ramię.
- Przemoc w rodzinie kurde! - zaśmiał się i oddał skradziony posiłek. Wziął potężny łyk rozpuszczalnika do zębów i okręcił się wokół własnej osi.
- Co ćpałeś? - dojadł kebaba, a papierek wrzucił do pobliskiego kosza na śmieci. Szli alejkami parku nie przejmując się, że ktoś ich okrzyczy za zbyt głośne zachowanie. O tych godzinach ulice były opustoszałe i bardzo rzadko kiedy jakiś samochód przejeżdżał drogą. Jedynymi ludźmi na jakich mogli natrafić, to zapijaczeni menele bądź kamienne rzeźby ustawione w fontannie.
- Proszek do pieczenia.- zarechotał łapiąc się za brzuch.- Chodźmy na skróty! - wrzasnął i pociągnął zdezorientowanego Gabriela w stronę zalesionej i prawie nie widocznej ścieżki.
- Na pewno wiesz, że to skrót? - wymamrotał, gdy za którymś razem z kolei dostał w twarz gałązką.
- Pewnie. Czasami z Rose tędy chodzimy. Wyjdziemy zaraz na ten stary plac zabaw co żule pomieszkują w tych zgrzybiałych, starych drewnianych domkach.- wyjaśnił odtrącając kolejną gałązkę, która niestety uderzyła w policzek Kardashiana.
-Ej! Możesz uważać, chcę wrócić do do...- nagle do ich uszu dotarł rozpaczliwy wrzask należący do kobiety. Zamarli w bez ruchu nasłuchując. Krzyk powtórzył się jeszcze dwa razy i ucichł.
- Co... Co to kurwa było? - wykrztusił Luhan przez ściśnięte gardło. Jego źrenice były rozszerzone, a ciało otulone strachem. Gabriel za to zachowywał zimną krew, a postawa wskazywała na to, że w każdej chwili jest przygotowany do nagłego ataku.
- Idź po pomoc.- powiedział i ruszył w kierunku hałasu.
- Zwariowałeś? A jeśli to jakiś psychol? Idę z tobą.- ruszył za przyjacielem.
- Jeżeli chcesz mi pomóc to idź po pomoc.- warknął. Luhan przez moment przypatrywał się plecom przyjaciela, które zaraz zniknęły za krzakiem. Po namyśle pobiegł przez ścieżkę. Wezwie policję. Tak pomoże Gabrielowi.
       Schował się za krzakami, nasłuchując. Dotarł w miejsce skąd dochodził krzyk. Teraz wystarczyło tylko się wychylić i spojrzeć co się dzieje.
- Dalej Gabriel. Nie bądź tchórz. A co jeśli ta kobieta potrzebuje pomocy? Bądź mężczyzną.- szepnął do siebie i z mocno bijącym sercem wyjrzał zza krzaków. To co zobaczył przyprawiło go o mdłości i zawrót głowy. Był świadkiem zwykłego kanibalstwa. Nie. Nie zwykłego. Był to demon, który wyjadał żołądek kobiety. Z ledwością powstrzymał odruch wymiotny. Z powrotem się schował i drżącymi dłońmi wyjął komórkę. Wybrał numer do Luhana Junga. Przyjaciel odebrał prawie od razu.
= Gabriel? - zapytał zziajany blondyn.
- Demony.- wyszeptał rozpaczliwie. Wystarczyło jedno słowo by przyprawić Koreańczyka o zawrót głowy.
= Już biegnę.- powiedział i zakończył połączenie.
         Kardashian przęknął ślinę i ponownie wychylił się z ukrycia. Krzyknął przeraźliwie, gdy zamiast demona pożerającego zwłoki kobiety, ujrzał piekielnie przystojną twarz mężczyzny. Jego długie, czarne włosy opadały na ramiona, a piękne białe skrzydła wznosiły się nad jego głową i hipnotyzowały. Gabriel odetchnął z ulgą i uśmiechnął się słabo.
- Anioł.- szepnął, tym samym wywołując na ustach mężczyzny śliczny uśmiech.
- Ty mnie widzisz.- powiedział wibrującym głosem. Przez ciało nastolatka przepłynął dreszcz podniecenia. Wiedział, że anioły są piękne, ale żeby aż tak podniecające?  
- Widzę.- wykrztusił. Wstał na równe nogi i spojrzał w miejsce, gdzie demon jakiś czas temu zjadał kobietę. Nie. Nie jakiś czas temu. On nadal tam był i właśnie wyżerał jej wątrobę. Nie wytrzymał. Zwrócił kebaba, którego jakiś czas temu skonsumował. Wytarł usta w rękaw i spojrzał na nieznajomego.
- Czy ty, to widzisz Aniele? - wskazał palec w stronę robactwa. Mężczyzna przypatrywał mu się przez chwile i roześmiał dźwięcznie.
- Oczywiście, że tak.- przekazał, a jego oczy stały się czerwone z kocimi źrenicami. Skrzydła zmieniły barwę na czerń, a na ustach widniał złowieszczy uśmieszek.- Nazywam się Lucifer Morgenstern. Miło mi cię poznać... Gabrielu.- odparł aksamitnym tonem.
     Kardashian krzyknął przeraźliwie i zerwał się do ucieczki. Biegł najszybciej jak potrafił nie zwracając uwagi na kolce, które wbijały mu się boleśnie w twarz. Oddech stał się urywany, a serce kołatało jak oszalałe. Dotarł do ścieżki na której rozstał się z Luhanem i w tym samym momencie zderzył się z innym ciałem.
- Ała! - Jung ledwo wypowiedział te słowa, a już był ciągnięty w stronę parku.
- Widziałem Lucifera. Rozumiesz? Władce wszystkich demonów! - krzyknął. Wybiegli z lasu i popędzili w stronę jezdni.
- Tego Lucifera! - wysapał blondyn. Dobrze, że miał dobrą kondycję inaczej zdychał by na chodniku.
- Tak! Tego Lucifera. I coś tak obrzydliwego co wolał bym zapomnieć! - wybiegli z miejsca zbrodni i runęli do domu Junga, który znajdował się przecznice stąd.
 
 
 
††††††††††
 
 
To tyle jeżeli chodzi o drugi rozdział. Wybaczcie, że tak długo to trwało, ale niedawno wypisali mnie ze szpitala. Życzę miłych wakacji ~

6 komentarzy:

  1. Pomysł na opowiadanie mi się podoba. Anioły, demony to coś co lubię... Czytało się to szybko i przyjemnie.
    Czekam na kolejne rozdziały. ^^

    Yatsuhiro~

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajne opowiadanie... Anioły i demony to zdecydowanie moje klimaty ^^ Pozdrawiam i weny życzę :* Nika

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawe, nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów :D

    ~Chico

    OdpowiedzUsuń
  4. Cholernie wciągające, czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały :)
    ~Ana

    OdpowiedzUsuń
  5. Suuuuper ^o^ jestem bardzo ciekawa co będzie dalej *O*
    ~Junko

    OdpowiedzUsuń
  6. Coś się rozkręca! :D Czytam dalej!

    OdpowiedzUsuń