sobota, 3 maja 2014

Naprzeciw Demonowi - Rozdział 1

Każdy człowiek w swoim życiu ma taką chwilę, że siada przed kominkiem będąc opatulony grubym kocem i przygląda się, jak języki ognia pochłaniają drewno.  
Każdy człowiek w swoim życiu ma taką myśl, że nie daje już rady. Po prostu nie nadąża. Nie potrafi poradzić sobie ze swoimi problemami.
Jednak każdy dzień idzie swoim rytmem. Każda istota chodząca po ziemi ma w tym jakiś cel. Cel który musi osiągnąć. Cel, który mimo, iż jest tak blisko prawie, że na wyciągnięcie ręki... jest trudny do złapania...
 
 
 
Odłożył długopis na ławkę i spojrzał na tekst zapisany w notatniku. Coraz częściej nachodziły go myśli o człowieku. O jego egzystencji na ziemi. Bo po co Bóg stworzył Adama i Ewę? Przecież nawet nie dotrzymali obietnicy daną Bogu. Skusili się posłuchać szatana, więc zostali wygnani z raju. Później bratobójstwo, a na końcu piętno Kainowe. Wszystkie te wydarzenia ciągnęły za sobą splot innych zdarzeń. Wszystko było ustalone z góry.
- Gabriel! - po klasie urządzonej w wiosennych kolorach, rozprzestrzenił się ostry, kobiecy głos. Wnikał w głąb czaszki informując wszystkie komórki, iż w tym jednym zdaniu została użyta zbyt duża ilość decybeli.
    Czarnowłosy chłopak, skierował spojrzenie swoich ciemnych oczu na kobietę w podeszłym wieku. Uważał, że marnowanie swojego cennego czasu na starą pannę bez męża i dzieci jest nie wybaczalne. Cóż ciekawego mogło być w okularach z grubą brązową oprawką, które opierały się o orli nos i odstające uszy? Pani Smith nie była na tyle interesującą osobą, żeby Gabriel miał poświęcać swój drogocenny czas na nią. Dlatego, odwrócił wzrok od jej niebieskich oczu skrytych za powierzchnią szkła i wbił go z powrotem w kartki notatnika.
- Gabriel! - ponowny dźwięk jego imienia wydobył się z ust nauczycielki. Tym razem nie zaszczycił ją spojrzeniem. Po klasie przeszedł szmer zadowolenia. Każdy przecież od czasu do czasu ma ochotę oglądnąć na żywo sensacje wynikającą z konfrontacji nauczyciela, a ucznia. Takie ploteczki roznoszą się po szkolę jak gorące bułeczki.
- Gabrielu. Skoro masz zamiar mnie lekceważyć z myślą, że dam sobie spokój to grubo się mylisz! Marsz do dyrektora, ale już! - krzyknęła donośne. Niestety nawet to nie podziałało na chłopaka.
- Proszę pani. Ja go mogę zaprowadzić do dyrka.- z tyłu klasy dobiegł ich aksamitny głos należący do chłopaka.
- Dobrze Jung. Zaprowadź kolegę do gabinetu.- machnęła ręką i zasiadła do biurka kreśląc coś w dzienniku. W tym czasie czarnowłosy szybko spakował swoje rzeczy do swojej białej z atramentowymi łatkami - torby i nie czekając na przyjaciela wyszedł z klasy.
- Mogę wiedzieć czemu tak bardzo starasz się, żeby dostać naganne od dyra przy całej szkole? - Luhan był drobnej postury Koreańczykiem. Przeprowadził się do Manhattanu z ojcem zaraz po swoich czwartych urodzinach. Niedługo po jego narodzinach, matka wyjechała za granicę w sprawach służbowych. Jego starsza o osiem lat siostra, opowiadała mu, że Sung Jae nie wróciła ponownie do domu. Wszyscy uważają ją za zaginioną, jednakże nikt nie wie co tak naprawdę stało się z mamą Luhana i Rose.
   Jung ma delikatną, wręcz dziewczęcą urodę, która przyciąga innych jak magnez. Na wszystko reaguje entuzjastycznie i żywiołowo. W jego słowniku nie ma słów "wstyd", "umiarkowanie" czy nawet "przyzwoite zachowanie". Zawsze powtarza, że żaden demon nie wytrzymałby z nim nawet minuty, gdyż gada jak nakręcony, a potomkowie Lucifera szanują ciszę. Ogółem jest bardzo przyjazny i nie boi się dzieci ciemności.
   Z Gabrielem zna się od przedszkola. Ich przyjaźń przetrwała najgroźniejsze huragany jakie powstawały między nimi. Są dla siebie jak bracia, więc Luhan matkę Kardashiana traktuje jak swoją własną.
- Ja po prostu uważam, że osoba pokroju Smith nie jest warta mojej uwagi.- odpowiedział ze stoickim spokojem, przemierzając powoli szkolne korytarze.
- Eh... Idziemy na wagary?
- Przecież zostawiłeś torbę w klasie.- zauważył ciemnooki.
- Ano... Faktycznie.- mruknął cicho jakby zdanie kierował do siebie.
- Więc... Możemy udawać, że byłem w dyrekcji.
- Tak! - odpowiedział mu nikły uśmiech Gabriela.
     Do klasy wrócili pięć minut przed dzwonkiem. Nie obyło się bez pytań nauczycielki, które brzmiały następująco:
"Co dyrektor mówił?"
"Nauczyłeś się kultury?"
Oraz stwierdzenie z nikłą satysfakcją:
"Mam nadzieje, że ta wizyta Cię czegoś nauczyła" - Gabriel w tamtym momencie miał ochotę przekazać jej dosyć jasno, że jedynie czego się nauczył, to to, że następnym razem musi brać torbę Luhana ze sobą bo bez fajek się nie obejdzie w ciągu dwudziestu pięciu minut. Zwłaszcza, gdy spędza się ten czas na świeżym powietrzu prowadząc z przyjacielem ciekawą konwersację na temat gąsienic i ślimaków wychodzących po deszczu.



††††††††††††
 
 

Psychiatryk.
Jedno słowo - tyle obaw. Dom dla wariatów nie jest ciekawym miejscem. Nieustanne krzyki, roznoszące się po pustych korytarzach i zaglądające w inne pokoje nie były czymś szczególnie przyjemnym. Jednak tego dnia wyjątkowo panowała cisza. Bowiem ktoś "nowy" ma wkroczyć do domu dla obłąkanych. Kolejna niezrównoważona psychicznie osoba do kolekcji.
    Późne popołudnie. Słońce powolutku chowa się za horyzontem zabierając za sobą ostatnie promienie słoneczne. Krwiste niebo powoli zanika, przybierając ciemniejszą barwę. Zwierzęta ucichły jakby były świadome tego, że wystarczy jeden nieartykułowany dźwięk, a mogą ponieść za to straszliwą karę.
- Która sala? - po pustych, białych korytarzach rozbrzmiał ochrypły głos jednego ze strażników. Chłopak o nieskazitelnych blond włosach, które podchodziły pod żółć, wwiercał swoje unikatowe spojrzenie w przestrzeń. Nie słuchał co do niego mówiono. Był jak szmaciana lalka, która nie ma własnego zdania, życia. Będąc ciągniętym we wskazane miejsce, rozglądał się dookoła co wyglądało tak, jakby chciał zapamiętać rozkład budynku.
- Oto twój azyl, świrze! - zaśmiał się paskudnie, patrząc mu w oczy z obrzydzeniem. Wepchnął chłopaka do pokoju i zamknął drzwi na wszystkie spusty. Odchodząc, pogwizdywał wesoło bawiąc się kluczami.
    "Nowy" usiadł na łóżku, patrząc tępo w ścianę naprzeciw. Nie rozumiał dlaczego tu jest. Chciał przecież ostrzec ludzi przed demonami, które są wśród nich. On je widział. Widział ich prawdziwą formę. Takich ludzi jak on było na świecie mało. Wśród nich byli jego przyjaciele: Luhan i Gabriel oraz jego chłopak. Reszta ludzkości miała oczy zasnute niewidzialną mgiełką, która uniemożliwiała im zobaczenie ziemi z innej perspektywy.
   Fakt. Pracował jako płatny morderca, ale zazwyczaj jego celem były demony pod postacią człowieka. Tylko tak mogły sobie pozwolić na łowy związane z ludzką rasą. Jednakże on wiedział kto kim jest. Rozróżniał dzieci Lucifera, a swoich. Tylko, że w momencie, gdy wykrzyczał im całą prawdę, uznali go za psychopatę. W ten sposób znalazł się w tym paskudnym miejscu.
   Ułożył głowę na białej poduszce i przymknął powieki. Włosy rozsypały się wokół jego głowy jak anielska aureola, tworząc piękny obraz. Niedługo po tym zaś zasnął.



††††††††††††
 
 

Brooklyn Park, godz. 23:39
Dean Brown przechadzał się między alejkami opustoszałego parku. Księżyc wysoko górował na niebie i oświetlał cały plac niczym jak lampa w pokoju. Z wysokiej trawy wyłaniały się dźwięki muzycznej składanki, skomponowanej przez świerszcze.
    Już trzeci raz w tym tygodniu musiał zadowolić się fast foodową kolacją i hotelowym łóżkiem. Trzeci raz żona wyrzuciła go z domu. Była pewna, że Dean ją zdradza z jej sekretarką, którą i tak zwolniła. A to było przecież kłamstwo i wymysł zazdrosnej kobiety. Fakt. Spotkał się kilka razy z piękną, długo nogą Laurą, ale nie w sferach seksualnych. Chciał z nią jedynie porozmawiać na temat prezentu urodzinowego dla swojej żony. Nie znał się na tych rzeczach, a ponieważ Laura była jedyną kobietą którą znał, gdyż jego druga połówka nie pozwalała mu zadawać się z innymi kobietami, był zmuszony poradzić się jej. I tak właśnie się to skończyło. Wykopanie z jego własnego domu, groźba rozwodem i zakaz zbliżania się do dzieci. Mimo wszystko tęsknił za ukochaną i pociechami. Za tydzień wszystko powinno wrócić do normy.
    Usiadł na jednej z licznych ławek i spojrzał na rozgwieżdżone niebo. Dopiero po kilku minutach zdał sobie sprawę z tego, iż spowijała go cisza. Zwierzęta umilkły co na swój sposób było naprawdę dziwne. Wstał z cichym westchnieniem i rozglądnął się dookoła. Przez ostatnie dwa dni nigdy nie było tak cicho. Wydawać by się mogło, iż jest on sam w tym parku. Ta myśl go zaniepokoiła. Już miał się skierować do hotelu, gdy nagle coś przykuło jego uwagę. A raczej ktoś. Owa osoba siedziała skulona pod drzewem, odziana w długą, białą suknię. Ciekawość Browna w tym momencie przewyższała rozsądek. Z każdym krokiem słyszał wyraźniej, że kobieta płaczę.
- Proszę pani. Czy wszystko w porządku? - w jego głosie dało się słyszeć nutkę strachu, jednak niepokój szczytował.
     Ukucnął przy postaci i położył swoją dłoń na ramieniu nieznajomej. I płacz ucichł. Kobieta się nie ruszała, nie wykazywała żadnych oznak życia. Mężczyzna się przestraszył.
- Proszę pani? Proszę pani? - zaczął potrząsać jej ramieniem. Poczuł na policzku zimny powiew wiatru i cichy szept przy uchu: "Uciekaj...".
Spojrzał na Kobietę i krzyknął. Przyglądała mu się z chorym pożądaniem widocznym w swoich czarnych, pozbawionych źrenic oczach. Na jej ustach rozciągał się obrzydliwe paskudny uśmiech.
    Wstał na równe nogi i popędził pierwszą lepszą dróżką. Nie przejmował się tym, iż prawdopodobnie znajdzie się w ślepym zaułku. Jedynie czego pragnął to uciec od tego... tego czegoś.  Po długim biegu przystanął chcąc nabrać powietrza w płuca. Odwrócił się i rozejrzał. Ciemność wyłaniała się zza konarów drzew i oplatała go niczym winorośl pnąca się ku górze. Serce biło jak szalone, uderzając z wielkim impetem o klatkę piersiową. Strach ściskał jego wnętrzności na duży supełek i uniemożliwiał racjonalne myślenie, a krew szumiała mu w uszach. Wyciągnął telefon z kieszeni chcąc zadzwonić, gdy ujrzał białą suknie powiewającą jak duch na jednej z gałęzi drzew.
"To koniec... Dopadła Cię. Żegnaj..."
Ten sam cichy głos odezwał się w jego głowie odbijając głuchym echem od ścianek czaszki. Zaraz po tym zdaniu usłyszał za sobą chrapliwy oddech, łudząco podobny do zwierza. Jednak on wiedział, że to jego koniec. W myślach przywołał sobie twarze dzieci, żony, przyjaciół. Powoli spojrzał za siebie, a telefon który przed momentem włączył wypadł mu z ręki i potoczył się do krzaków. Widmo rzuciło się Deanowi do gardła rozszarpując je jak tkaninę. Czerwona posoka zorała sobie drogę między źdźbłami trawy docierając do komórki.
Trzy minuty po północy.

 
 "Nie boję się uniknąć zimnego strasznego kielicha, z którego mam wypić odurzenie śmierci"
 
 
 
††††††††††††
 
 
To tyle co do pierwszego rozdziału. Blog ma już trzy tysiące wyświetleń i dwóch obserwatorów z czego bardzo się cieszę. Prosiłabym was jeszcze, żebyście pozostawili po sobie komentarz. Dziękuje i miłego wieczoru życzę.

1 komentarz: