piątek, 12 grudnia 2014

Naprzeciw demonowi - Rozdział 6


Ślepcze, noc to mój cień, świat na progu wielkich dzieł.
Jestem tu, bo już czas, byś zobaczył jeszcze raz,
Jak magia sił diabelskich nóg
Rozdepcze kłamcy dom, rozdepcze na proch, proch.

 
Na miejsce zbrodni zajechali za dwadzieścia druga. Wokół roiło się od policjantów i żółtej taśmy, która odseparowywała natrętnych dziennikarzy od miejsca zbrodni. Andrej wraz z Alexem wysiedli z czarnego BMW i skierowali swoje kroki w stronę wysokiego, smukłego mężczyzny stojącego przy radiowozie. Nie wyglądał na człowieka, który tryska energią i ogarniającym szczęściem. W jego oczach czaiło się zmęczenie, a dłonie niezauważalnie drżały od nadmiary kofeiny. Odwrócił się w stronę kochanków dopiero wtedy, gdy usłyszał znaczące chrząknięcie. Jego niebieskie oczy emanowały niechęcią do wszystkiego co żyje.
- Witaj Steven. Znowu dzieciaki dały ci w kość? - zapytał Alex, klepiąc przyjaciela po plecach. Steven Brown był Oficerem na wydziale zabójstw. Znali się jeszcze z czasów gimnazjum, gdzie wielkim marzeniem policjanta było zostanie gwiazdą rocka. Niestety jak widać droga prowadząca do kariery muzycznej nie była mu pisana. Alex zawsze powtarzał, że lepiej być realistą i żyć chwilą. Życie to nie bajka. Tutaj trzeba stawiać ostrożne kroki, bo każdy niewłaściwy wybór może zaważyć na przyszłości.
     Steven przejechał dłonią po czole i westchnął ciężko. Ostatni tydzień składał się z koszmarnych dni. Morderstwo Deana w dalszym ciągu pozostawało pod znakiem zapytania, a tutaj los zsyła kolejną ofiarę.
- Niestety nie zgadłeś. To druga ofiara w tym tygodniu, a my w dalszym ciągu nie mamy żadnych poszlak. Nic. To tak, jakby morderca był niewidzialny - pokręcił głową z rezygnacji i bezsilności. Kruki zerwały się z drzew skrzecząc przeraźliwie.
     Alex zadumał się przez chwilę i zerknął na swojego kochanka. Oboje wiedzieli, że na swój sposób morderca był niewidzialny. Mimo, iż go widzą to złapać nie mogą. Jeszcze doszło by do sytuacji w jakiej znalazł się Andrej swego czasu.
- Może trzeba szukać głębiej? - Steven oderwał wzrok od żółtej taśmy i skierował go na towarzysza rozmowy. Zmarszczył brwi i zmrużył oczy. Siedział w tym fachu od przeszło pięciu lat. Wiedział dosłownie wszystko na temat przeróżnych zbrodni i toku myślenia mordercy. Ale Alex Guerrier zawsze był dla niego zagadką. Nawet w sposób w jaki z nim rozmawiał wydawał się iście tajemniczy i trudny do rozszyfrowania.
- Co masz na myśli? - pytanie zostało bez odpowiedzi. Brown zdawał sobie sprawę, że Alex nic mu nie powie na temat śledztwa. I właśnie to w nim go zadziwiało. Zaczynał temat związany z jego pracą, ale i tak w ostateczności zmieniał tok rozmowy, gdy wjeżdżali na grunt w którym Alex mógłby coś wygadać. Andrej wiele razy powtarzał, że lepiej ugryźć się w język i poczuć nieznośny ból, niż powiedzieć o dwa słowa za dużo i wkopać się w duże kłopoty.
- Co do tej pory macie?
- Wiemy jedynie to, że pan Jung zakończył pracę o godzinie dziewiątej. Mówimy tutaj o wieczornych porach. Przesłuchaliśmy wszystkich, którzy tego dnia mogli mieć z nim kontakt. Problem polega na tym, że leżymy w martwym punkcie. Nikt nic nie wie. Jego sekretarka powiedziała, że Akira był czymś tego dnia widocznie poddenerwowanym. Skończył pracę o dwie godziny wcześniej, ponieważ śpieszył się do domu, żeby porozmawiać z synem. I tutaj utknęliśmy. Wyjechał spod pracy, ale do domu nie dotarł. Za to jakiś pijak znalazł jego ciało bez głowy na Brooklynie. A z tego co wyczytaliśmy z jego kartotek, pan Jung mieszka na Manhattanie. Po co tutaj przyjechał? Nie mamy bladego pojęcia - wyjaśnił i zapalił papierosa. Z tych wszystkich nerwów palił dwa razy więcej tego świństwa niż powinien.
     Alex również nie wiedział. Nie miał bladego pojęcia o co w tym wszystkim chodziło. Jaki cel miałyby demony w tym, żeby zabijać ojca Luhana? Z tego co się orientował, to współżycie z czarownicą wiele lat temu nie czyni go złym i nie psuje jego duszy.
- Możemy się rozejrzeć?
- Jeśli to coś pomoże - mruknął z nietęgą miną i wypuścił z płuc siwy, dławiący dym. Alex kiwnął głową na Andreja i żegnając się z policjantem, przekroczył żółtą taśmę. Sprawnie omijali funkcjonariuszy, witając się z każdym z osobna. Alex w końcu przyjaźnił się z ich oficerem, a każde nowe zabójstwo zawsze pomagał im rozwiązać. Andrej był uważany za prawą dłoń Guerriera. Steven jedynie wiedział, że łączą ich bardziej zażyłe stosunki.
     Zniknęli za drzewami, które ukrywały wydeptaną dróżkę, prowadzącą do dokładnego miejsca zbrodni. Dokładnie w tamtym miejscu zginą również Dean Brown. Jego głowę znaleziono przywieszoną na gałęzi drzewa, a z jelita grubego morderca ułożył literę "D".
- Znaleźliście coś? - zapytał mężczyzna o włosach koloru łososiowego. Młody policjant w dużych okularach odwrócił w ich stronę swoją piegowatą buzię i przełykając powoli ślinę, podszedł do nich.
- Tak jak poprzednim razem, głowę znaleźliśmy na gałęzi, a z jelita morderca ułożył kolejną literę. tym razem padło na "Ż" - powiedział dukając się jak prosiak Porky z bajki "Looney Tunes Show". Andrej zjechał go wzrokiem od góry do dołu, czym przyprawił rudzielca o czerwone policzki.
- Najwidoczniej zabójca będzie zabijał i za każdym razem zostawi część litery. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie wiemy kiedy zaatakuje po raz kolejny.
- Ale mamy coś istotnego... - wydukał nieśmiało Albert przestępując z nogi na nogę. Alex wbił w niego miażdżące spojrzenie.
- To czemu nie mówisz od razu?! Co to?
- Kawałek szarego materiału. Ofiara nie posiada na sobie niczego o takim kolorze. Padły przypuszczenia, że być może dowód należy do mordercy. Oczywiście musimy wziąć pod uwagę wszystkie możliwe aspekty. Materiał już przesłaliśmy do laboratorium - wytłumaczył i nerwowym gestem poprawił swoje okulary.
- Kiedy będą wyniki?
- Za tydzień w czwartek - Alex przez chwilę stał w miejscu przypatrując się Albertowi, by za chwilę zanurkować dłonią do prawej kieszeni spodni. Wydobył z niej portfel wykonany z brązowej skóry.
- Proszę. Jak przyjdą wyniki mam się o tym pierwszy dowiedzieć, jasne? - podał mu karteczkę na której został zamieszony numer telefonu Guerriera. Rudzielec przytaknął głową i schował plakietkę do czarnej aktówki, którą trzymał w lewej ręce.
- Dobrze panie Guerrier - poinformował i oddalił się w stronę pozostałych funkcjonariuszy. Alex wetchnął cierpnięto i odwrócił się w stronę kochanka. Lecz chłopak nie zwrócił na niego szczególnej uwagi. Jego wzrok utkwiony był w czarnym worku w którym leżało zmasakrowane ciało ojca Luhana.
 
*~~*~~*

Gabriel nie należał do osób, które obsesyjnie boją się każdego podejrzanego hałasu. Może i nie zaliczał się do ludzi pokroju Alexa, który gdyby mógł, wszedł by do pieczary Hadesa, ale miał swoją dumę i godność. Nie uciekał jak tchórz i nie krzyczał jak przestraszona dziewczyna. No... zdarzały się wyjątki, gdy na jego drodze stanął demon, ale to już zostało obgadane.
     Zegar jasno dawał do zrozumienia, że dochodziła godzina czwarta. O tej porze zazwyczaj szedł biegać z Luhanem wzdłuż rzeki Hudson. Niestety przyjaciel był w stanie załamania nerwowego po tym jak doszła do niego tragiczna wiadomość. Jung nie chcę z nikim rozmawiać, nawet z Gabrielem czy też z własną siostrą. Wszyscy doszli do wniosku, że blondyn potrzebuje czasu. Po kilku dniach powinien zacząć normalnie funkcjonować.
     W ostateczności zdecydował, że samotnie pójdzie pobiegać. Istniała też opcja, żeby zadzwonić do Andreja, ale ten najprawdopodobniej był zajęty. Alex wspomniał coś o jakimś śledztwie. 
     Włączył muzykę i westchnąwszy cicho, ruszył w stronę mostu. Skupił się na słowach piosenki, zaczynając biec w rytmie gitary elektrycznej. Mewy przypatrywały się czarnowłosemu chłopakowi, latając między kłębiastymi obłoczkami, a statki płynące na Hudson, odbijały blask słońca.
     Gabriel mijając kolejne partie drzew, przyuważył jakiś ruch między potężnymi konarami. Zatrzymał się i ściągnął słuchawki z uszu. W takich chwilach jak te miał ochotę zwalić wszystko na swoją wyobraźnie i ruszyć dalej, mając w dużym poważaniu czy to co widział było prawdą czy też wymysłem jego mózgu. Niestety, ludzie są z natury bardzo ciekawscy.
     Kardashian wytężył wzrok i słuch. Dałby sobie głowę urwać, że do jego uszu doszło ciche rzężenie podobne do tych z filmów o zombie. Nagły podmuch wiatru rozwiał jego włosy, przysłaniając mu całkowicie widok. Przeklął cicho pod nosem i poprawił fryzurę. Zdławił krzyk przerażenia, gdy przed sobą ujrzał nienaturalnie bladą kobiecą twarz, która miejscami była popękana jak porcelanowa figurka. Jej zielone oczy pozbawione źrenic błyszczały jak dwa duże szmaragdy, odbijające światło płynące od słońca. Malinowe, wydatne usta uniosły się w półuśmiechu, a czarne, długie włosy opadały luźno na ramiona.
- K... kim jesteś? - kobieta nie odpowiedziała. Stała sztywno jak posąg, prezentując swoje piękno światu. Druga statua wolności.
     Nagle nieznajoma wyciągnęła przed siebie zaciśniętą pięść łapiąc dłoń Gabriela. Palce kobiety były chłodne, a w dotyku szorstkie. Nim chłopak zdążył się odezwać, nieznajoma zniknęła, gdy tylko mocniejszy podmuch wiatru na powrót rozwiał czarne włosy Gabriela. Brunet zmarszczył brwi i otworzył zaciśniętą pięść. Na wewnętrznej stronie dłoni leżała gałązka oliwki.
     Przez jego ciało przebiegł zimny prąd. Ból głowy zaczął przyćmiewać wszystkie jego zmysły pulsując niemiłosiernie i tworząc szum jak na na festiwalu w Rio de Janeiro. Powtórka z rozrywki w bibliotece? Zalała go ciemność.
 
 
Obudził się w szpitalu, a obok łóżka na białym taborecie siedziała jego matka. Ojciec rozmawiał o czymś z lekarzem co jakiś czas przytakując.
- Mamo - odezwał się zachrypniętym głosem i podciągnął się do pozycji siedzącej. W powietrzu unosił się zapach wody utlenionej i wacików. Kobieta uniosła wzrok na syna i uśmiechnęła się z ulgą.
- Obudziłeś się - westchnęła i pogłaskała Gabriela po włosach. Kardashian rozejrzał się po sali nic nie rozumiejąc. Jak on się tutaj znalazł?
     Niski mężczyzna o figurze muminka w białym kitlu, wszedł do pomieszczenia w którym znajdował się brunet, a zaraz za nim pan Kardashian.
- Jak się czujesz, Gabrielu? - zapytał basowym głosem, posyłając mu szczery uśmiech.
- Dobrze. Jak ja się tutaj znalazłem?
- Pewna kobieta jechała wzdłuż rzeki Hudson i zobaczyła cię w momencie, gdy zemdlałeś, więc zadzwoniła po karetkę. Nie boli cię głowa?
- Ile czasu byłem nieprzytomny?
- Dwie godziny - kiwnął głową na znak, iż przyswoił sobie informacje.
 
 
Do domu zajechali na siódmą. Przez całą drogę pani Nathalie pouczała syna, że nie może przez tydzień nigdzie samemu wychodzić. Nie wybaczyła by sobie, gdyby coś się stało jej jedynemu synkowi. Jednak Gabriel wyłączył się całkowicie. Jego głowa była pełna pytań na które nie dostawał odpowiedzi. Czyżby miał jeden z tych chorych snów, które dręczą go od paru nocy? Lecz przypuszczenia o letargu szybko odpędził, gdy wchodząc do swojego pokoju, pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to gałązka oliwki leżąca na szafce nocnej.
 
*~~*~~*
 
Oślepiająca rzeka światła przecięła zygzakiem niebo, a towarzyszące jej grzmoty wywoływały u ludzi cierpiących na brontofobie napad paniki. Deszcz bębnił o dachy budynków, a zimny wiatr z północy poruszał koronami drzew. Księżyc oświetlał mokre ulice, a gwiazdy migotały wesoło na niebie, jakby nieświadome rozgrywającego się spektaklu na ziemi.
     Drobna postać odziana w długi, brązowy przeciwdeszczowy płaszcz kroczyła alejkami Manhattańskiego parku. Czy to normalne wybierać się w taką pogodę i porę, na spacer? Dla większości ludzi może być to niezrozumiałe, ale Luhan posiadał własną wersję i nie zamierzał się od niej odwoływać. Nie potrafił zasnąć, a siedzenie i wlepianie wzroku w sufit nie wchodziło w grę. Najchętniej rozwalił by coś, żeby tylko wyładować emocje tlące się głęboko w jego sercu.
     Spojrzał na księżyc, który oświetlił całą jego postać, a krople deszczu rozbijały się na jego porcelanowej twarzyczce. Przez jego szczupłe ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Przymknął oczy i westchnął cicho. To co czuł... w sercu... bolało... cholernie bolało...
- Rozchorujesz się - przestraszony uniósł do góry powieki, gotowy do natychmiastowej ucieczki. Przed nim stał piękny młodzieniec o mlecznobiałej skórze. Długie kosmyki włosów przykleiły się do czoła i policzków, a jasne oczy wpatrywały się w dwa, błyszczące, ciemne kamienie.
- Cześć? - nie wiedział co w zaistniałej sytuacji ma powiedzieć. Zwłaszcza, że nie spodziewał się Haniela akurat w tym miejscu i o tak późnej porze. Gdyby był przewrażliwiony z pewnością przeskanował by wszystkie za i przeciw i doszedł do wniosku, że być może Reiter go śledził. Nie wziąłby pod uwagę czarnej teczki trzymanej w prawej dłoni, która może oznaczać, iż albinos wraca właśnie z firmy wybudowanej po drugiej stronie parku. Na szczęście tej cechy oszczędziła mu matka natura.
- Nie wiem czy to było pytanie czy faktyczne przywitanie, ale jeżeli to drugie, to witam. Mogę wiedzieć co robisz o dwunastej w nocy w parku, stojąc jak ćpun na środku deptaka? Gdybym ja, to nie był ja z pewnością teraz policja wiozła by cię na izbę wytrzeźwień zastanawiając się czy uwcześnię nie skontaktować się z psychiatrą lub egzorcystą. Jednak dochodzę do wniosku, iż połowa ludzi najzwyczajniej w świecie olała by cię i pomyliła z kolejnym pijakiem z okolicy.
     Luhan wpatrywał się w mężczyznę nieobecnym wzrokiem. Skanował pojedynczo każde słowo wypowiedziane przez Haniela. Nigdy jeszcze w swoim dziewiętnastoletnim życiu nie spotkał tak wygadanej osoby z "dobrze" rozwiniętym językiem, jaką okazał się Reiter. Zastanawiał się, skąd mężczyzna brał te wszystkie "błyskotliwe" porównania. Być może zakres jego możliwości językowych ograniczał się do "ćpun" i "egzorcysta"?
- Zawsze tak dużo gadasz?
- Zazwyczaj. Jednakże nie zawsze sytuacja wymaga rozwinięcia, więc odpowiadam zwięźle ale na temat. Za to dla ciebie na porządku dziennym jest stanie w deszczu i zbieranie zarazków? Na bank jutro będziesz miał gorączkę, więc oszczędź biedny organizm i wracaj do domu. Chyba nie chcesz się nabawić zapalenia płuc? - Haniel zdecydowanie za dużo gadał. Wkurwiało go, że ktoś ma czelność dyktować mu polecenia. Najgorsze w tym wszystkim było to, iż Reiter mówił to takim głosem, jakby pouczał swojego syna.
- To raczej nie twój interes - warknął nie mając najmniejszej ochoty na prowadzenie z nim konwersacji. Zwłaszcza, że przypomniał sobie o sytuacji w kawiarni. Może i psychopatą co zabija ludzi nie był, ale stuknięty jak najbardziej.
- Cos taki niemiły? Może pójdziemy do mnie? Jakoś nie uśmiecha mi się gadanie na deszczu - uśmiechnął się słodko na co Luhan prychną oburzony. Taki rozkoszny z niego chłopak, a tak bardzo wkurwia.
- Żebyś mnie zgwałcił? Nie ma takiej opcji.
- Nie wiem co ty masz z tym gwałtem, ale zważywszy na mój wygląd, a twój, to ja ciebie powinienem się bać, a nie na odwrót - powiedział, przekładając niebieską parasolkę do prawej ręki, a aktówkę - do lewej.
     Luhan przez chwilę analizował propozycję Haniela. Do domu nie chciał wracać. Siostra znowu by mu dupę truła, że powinien wziąć się w garść i być silnym mężczyzną. A Reiter mimo swojej obezwładniającej szczerości i odwagi, wzbudzał zaufanie. Może okaże się dobrym kompanem do rozmowy?
- Zgoda.
 

*~~*~~*
 
Rozdział taki trochę wyjęty z dupy bym powiedziała. Tyle razy sprawdzałam, poprawiałam, kasowałam, by ponownie coś napisać. W końcu zdecydowałam, że taka wersja będzie najodpowiedniejsza. Długo czekaliście na rozdział, wiem, dlatego przepraszam. Po lewej stronie jest ankieta dotycząca one-shota na sylwestra. Postaram się wstawić kolejny szybciej, żebyście nie musieli czekać na niego kolejny miesiąc. W każdym razie dziękuję za komentarze. Pozdrawiam ~

2 komentarze:

  1. wyjety z dupy. tak. foch forever, tyle czekac musialam. zginiesz.

    masz pisac i chce Gabriela z Luckiem <3 i zdecyduj sie czy Lucyfer czy Lucifer bo oczoplasu dostac mozna xdd seeeksy chce duuzo seksow. <3<3

    OdpowiedzUsuń
  2. Zakochalam sie w tym opowiadaniu^^
    Czekam na kolejne rozdzialy :3

    OdpowiedzUsuń